Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/374

Ta strona została skorygowana.

Na tém skończyła się rozmowa...
Zdzisław odszedł rozmyślając nad tém, czy mu wypadało ten stanowczy wyrok powtórzyć za powrotem do domu czy nie? Zdało mu się, że profesor umyślnie mu się zwierzył w tym celu, ażeby wcześnie próżną Alfowi odjął nadzieję. Wiedział jednak, jak bolesne to uczyni wrażenie na nim i do jakiéj go rozpaczy doprowadzić może — po rozmysłach więc postanowił chyba przed Robert’ową się tylko wyspowiadać. Alfa tego dnia nie było u Puciatów, Zdziś chodził od niego z poselstwem... Wracając wstąpił do Roszka, u którego zagadali się do późna, tak, że gdy do domu przybył, Alf już spał... Zaledwie drzwi skrzypnęły, gdy od strony saloniku matki dało się słyszeć pukanie i cichy głos:
— Chodź do mnie...
Od niejakiego czasu pani Robert’owa w ten sposób mawiała do Zdzisia... Musiał być posłuszny, drzwi saloniku niczém nie były zastawione, zamykały się na klucz z przeciwnéj strony, wpuszczono go więc natychmiast. Piękna pani była w wieczorném ubraniu, posadziła przy sobie Zdzisia i z dziwną poufałością poczęła się dopominać o sprawozdanie z wieczoru...
— Cóżeś taki chmurny?... mów bo...
— Profesor mi humor popsuł — odparł Zdziś. Mieliśmy z nim cale osobliwą rozmowę. Dziwak