nim jesteście. Śmieszna rzecz... skrupuł jakiś religijny, gdzie idzie o danie komu szczęścia...
Gniewała się prawie, mówiąc i spoglądając na Zdzisia, który z podziwieniem to na nią spozierał, to w oczy jéj patrzał, niedowierzając swym uszom.
Wstał z krzesła.
— Dajmy już pokój téj rozmowie: pani próbujesz mnie chyba i żartujesz sobie ze mnie... ale pomysł rzeczywiście oryginalny...
I śmiejąc się, opuścił pokój jadalny...
Jeszcze był u siebie, gdy posłyszał, że Alf powrócił, potém żywą rozmowę i grooma, który pobiegł po powóz, a w kwadrans potém pani Robert’owa wyjechała z domu.
Alf wszedł do przyjaciela i zastał go wybierającego się na lekcye.
— Zdziś! moja duszo! odezwał się ze drzwi jeszcze: na miłość Boga, co mamie jest od wczorajszego wieczoru? Ty więcéj często wiesz odemnie... Ona się chyba o czémś dowiedziała, o czém ja nie wiem. Smutna, roztargniona, niecierpliwa...
— O przyczynie tego złego humoru nie wiem, odparł Zdzisław; ale to być musi coś małego... to przejdzie...
— Mama swoich zmartwień nie ma — dodał pieszczony chłopak: lękam się o siebie, bo na nią najprzykrzejsze czyni wrażenie co mnie dotyka...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/381
Ta strona została skorygowana.