Na ten objaw naiwnego egoizmu, Zdzisław mimowolnym odpowiedział uśmiechem...
— Być bardzo może, iż ją ta twoja miłość trapi, rzekł poważniéj. Widzi jak cię Puciata przyjmuje... gryzie się...
Alf z westchnieniem padł na kanapę...
— Mówisz to z takim chłodem, jak gdybyś nigdy nie kochał — rzekł patetycznie — jakbyś mi wyrzucał miłość tę... jakbym był winowajcą, gdy ja jestem najnieszczęśliwszą ofiarą. Ale ja nie mogę zwyciężyć serca, ja ją kocham! kocham! ona czar rzuciła na mnie... Są chwile, że jej nienawidzę za to, że chciałbym potargać te węzły, wyrwać się z téj niewoli — ale to przechodzi moc moją...
Zdziś! lituj się nademną, ale nie dobijaj mnie wymówkami. Cóżem winien? To siła, któréj żadna potęga nie zwycięży. Temi oczyma czarnemi, tém spojrzeniem poprowadziłaby mnie na śmierć...
Alf zakrył w dłoniach oczy.
— Dziecko ty oszalałe — przerwał mu Zdziś — zlituj się sam nad sobą! Jestżeś pewien, że ona ciebie kocha? a jeśli...?
— Nie kończ — krzyknął Alf — ja tego nie mogę przypuścić, ja nie śmiem pomyśleć... Gdyby mnie nie miała kochać — odejmcie mi życie... nie chcę go bez niéj...
Rzucił się Alf, zatarł włosy i poprawił się.
Niech mnie nie kocha... niech tylko będzie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/382
Ta strona została skorygowana.