— I — i pan hrabia Samoborski nie będzie mógł potém oczu na świat pokazać! — zawołał hrabia.
Pan hrabia jedzie ze mną do mnie i nie potrzebuje pokazywać oczu nikomu, oprócz mnie... odpowiedziała energicznie pani Robert’owa — pan hrabia opuścić nas — nie może...
Zdzisław zamilkł chmurno... rozmowa została szeptem niezrozumiałym przerwana, który się długo przeciągnął.
Nazajutrz był czwartek u profesora Puciaty. Zdzisław poszedł nań. Alf się wyrywał, matka go nie puściła, ubłagała, aby nie szedł. Hrabiemu odchodzącemu dawano instrukcye na wschodach jeszcze. Pani Robert’owa trzy razy wracała, zawsze czegoś zapomniawszy, niespokojna i poruszona.
Gdy wszedłszy do salonu profesora hrabia spojrzał na pannę Herminię, znalazł na jéj twarzy wyraz jakiś tak dziwny, zagadkowy, iż zaledwie się przywitawszy, pospieszył ku niéj, aby jéj prosić o tłómaczenie. Oczy Mini zdawały się go badać jakby po raz pierwszy widziały.
— Pani się nie gniewasz na mnie? spytał.
— Ja? za cóż?
— Nie wiem...
— Zkądże to posądzenie?
— Przeczucie — rzekł Zdziś.
— Fałszywe, powoli i poważnie poczęła panna Herminia. Niech pan sobie tego nie tłómaczy źle
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/388
Ta strona została skorygowana.