mu co stracił. Nie mógł się oprzeć téj myśli, która mimowolne na nim uczyniła wrażenie.
Puciata powiódł oczyma po jego twarzy, jakby myśli z niéj chciał przeczytać.
— Dziwne są sprawy boże! dodał poważnie — niepojęty czasem wymiar sprawiedliwości, powolny, ale nieunikniony...
Zdzisław mówić nie mógł — sama najodleglejsza nadzieja odzyskania niezależności poruszała go do głębi. Pod wrażeniem jéj spędził wieczór, i dosyć roztargniony zbliżył się raz jeszcze do panny Herminii, z którą słów kilka obojętnych zamienił... Wydała mu się szczególnie piękną tego wieczoru, promieniejącą nadziemskim spokojem.
Nie mógł się wstrzymać, by jéj się wyspowiadać.
— Alf, rzekł — żałować powinien, że pani nie widział tego wieczoru... byłby chyba oszalał, tak pani dziś jesteś piękną...
Dosyć śmiały komplement, zdziwił profesorównę, która główkę dumnie podniosła.
— Pan jesteś tak dobrym przyjacielem — zawołała — że zastępujesz pana Alfonsa nawet w prawieniu mi grzeczności, których ja nie lubię...
— Darujesz pani, to mi się mimowolnie wyrwało, jest to prędzéj niegrzeczność, niż grzeczność — bo pani zawsze jesteś piękną...
— A pan hrabia czasem bywasz dziwnie... ekscentrycznym plenipotentem...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/393
Ta strona została skorygowana.