Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/395

Ta strona została skorygowana.

i druga wyegzaltowały go nad miarę. Wszedł do saloniku, w którym go czekała pani Robert’owa i Alf, razem z panem Sylwestrem Majakiem, jakby upojony... Po twarzy jego wielce zmiennéj i wrażliwéj, łatwo poznać to było można.
Z nieco pogardliwym półuśmieszkiem, Majak zobaczywszy wchodzącego, podniósł się, skłonił, pożegnał i wyszedł. Zdzisława to niemal ubodło...
Wielu z dawnych przyjaciół i znajomych unikało tak teraz jego towarzystwa... Lecz chwilowe to wrażenie zatarło się zaraz, gdy Alf i jego matka poczęli dopytywać o Herminię, o szczegóły spędzonego wieczoru.
Zdzisław przebąknął coś o swéj rozmowie, ale jéj powtórzyć ani chciał, ani umiał. Zaspokoił tylko Alfa, iż jego ukłony dobrze przyjęte były...
— Szczególnie dziś jesteś rozegzaltowany, odezwała się pani Robert’owa — co ci jest? Nie zwykłeś pan bywać takim, gdy wracasz od Puciatów...
Tym razem — rzekł śmiejąc się ironicznie Zdzisław — osobiste miałem powody doznać wzruszenia. Profesor odebrał listy z owych stron, które się niegdyś mojemi zwały... Dziwne mi zwiastował nowiny...
— Złe? spytała pani Robert’owa.
— Ani dobre, ani złe, dziwne — rzekł Zdzisław. Stryj, który mi wydarł majątek, miał dzieci troje, zdaje się, że wszyskie z ospy pomarły...