Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/396

Ta strona została skorygowana.

Nie tając wcale radości pani Robert’owa w ręce klasnęła...
— Nie godzi się cieszyć cudzém nieszczęściem ale... nie taję, że to mnie raduje... któż wie?
Uśmiechnął się figlarnie...
— Pan Bóg dobre uczynki nagradza — dodała rękę podając. Wrócisz pan do swych posiadłości...
Hrabia nic nie odpowiedział — ale i on marzeniu znowu oprzeć się nie mógł.
Następnych dni, nic nowego nie zaszło. Spotkał się raz Zdzisław z Żabickim na ulicy, ale się nawet nie skłonili sobie, chociaż nie mogli niewidzieć i nie poznać. Inni współuczniowie zdawali się także unikać hrabiego, który nadto był dumny, aby ich miał szukać. Majak ile razy się z sobą zeszli, właściwym sobie sposobem przedrwiwał z panicza.
Całe towarzystwo jego składali teraz Alf, Roszek i pani Robert’owa.
Wszystko to wprawiało go w rozdraźnienie coraz większe, — instynkt zachowawczy ostrzegał go niepokojem o niebezpieczeństwie. Napróżno w domu pani Robert’towa i Alf starali się go pieszczotami ugłaskać i uspokoić: Zdziś uśmiechał się na chwilę, ale zostawszy sam, wracał do niepokoju, męczyło go fałszywe jego położenie. Okłamywał sam siebie, a oszukać nie mógł.
Jednego z następnych dni, znużony już nieustanném towarzystwem gospodyni domu i przyjaciela, który o niczém nie mówił, tylko o Herminii