sobie i miłości swojéj — wyrwał się Zdzisław pod jakimś pozorem na przechadzkę do Thiergartenu sam jeden.
Potrzebował samotności. Zaledwie usiadł na ławce w cieniu i miał zapalić cygaro, gdy z drugiego końca siedzenia, na które nie spojrzał roztargniony, doszło go szydersko jakoś wyrzeczone:
— Dobry wieczór.
Obejrzał się: na przeciwnym skraju siedział Majak z książką w ręku i fajeczką studencką. Patrzał na niego litościwie.
— Prawdziwie osobliwsze szczęście — zawołał Majak składając książkę, — że hrabiego spotykam samego! A gdzież towarzystwo?
— Jakie?
— Zwykłe!
Majak się śmiał.
— Czyż... nie mogę stąpić bez niego? rzekł prawie gniewnie Zdziś.
— Właśnie się téj pańskiéj emancypacyi dziwuję, mówił Majak... Dałeś się bowiem tak zawojować...
— Nie mam leprzych przyjaciół — odbił namiętnie Zdzisław.
— To pewna, rzekł student, ani lepszego przyjaciela, ani milszéj przyjaciołki — dodał z przyciskiem.
Milczeli przez chwilę. Majak zdawał mu się przypatrywać z politowaniem i przybliżył się.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/397
Ta strona została skorygowana.