— Słuchaj pan — rzekł — chcesz-li się ocalić dopóki pora, uciekaj od niebezpieczeństwa... Możesz być niezależnym, czynisz się sługą i niewolnikiem... Zamierzałeś być surowym dla siebie, jesteś aż nadto pobłażającym.
— Powtarzasz pan to, co mu uprzedzony przeciwko mnie Żabicki mówić musiał — rzekł Zdziś.
— Nie Żabicki, ale mi to mówi sumienie własne — dodał Majak... Cedzić ci nie będę, jesteśmy koledzy, baba cię opętała zręczna i za narzędzie będzie używała, dopóki nie złamie... Szkoda mi was... jak Bóg Bogiem!
Zdzisław począł się tłómaczyć.
— To są plotki niedorzeczne... jestem przyjacielem Alfa... Nie można mi mieć za złe, że go kocham... matkę jego szanuję...
— Gadaj zdrów, szanuję! rozśmiał się Majak i wstał z ławki. Nie chcesz słuchać, wola twoja... ale i mnie, i Żabickiemu, i wszystkim nam żal was... Otrząśniejcie się z tego.
Podał mu rękę. Tym razem Zdzisław się nie pogniewał, przyjął uścisk dłoni i począł się jeszcze tłómaczyć i uniwinniać.
Majak ramionami ruszał.
— Ja was nie winię dokończył, ale babę tę... babę. W tym...
Machnął ręką i poszedł.
Zdziś pozostał nieruchomy na ławce... rozmyślał. Stał się więc pośmiewiskiem i przedmiotem li-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/399
Ta strona została skorygowana.