jak najmniéj byli z sobą sam na sam... Szczęściem ta natura poczciwa Zdzisia nie mogła przyjąć zarazy...
— Ale go trzeba było odprawić — przerwał prezes.
— I byłabym to uczyniła — westchnąwszy rzekła hrabina, — gdyby nie to, że znowu poczciwy stary profesor, o ile zacny, dobry, przywiązany do nas, a już Zdzisia gotów nosić na ręku, prawdę powiedziawszy — wiele rzeczy pozapominał... Żabicki bardzo zdolny... Zdziś przy nim wiele korzystał...
— No — i dziś to wszystko już skończone, dorzucił prezes, bo nie będzie więcéj potrzebny. Hrabia pojedzie do uniwersytetu...
— Samego nie wyprawię, zamłody jest, — dodała żywo hrabina, — Żabicki niepotrzebny, ale profesora myślę zatrzymać i prosić, ażeby z nim choć na rok pojechał, choćby tylko dla towarzystwa.
— Bardzo słusznie! potwierdził prezes — o! już to serce hrabiny! anielskie jéj serce...
— Bardzo słusznie, — odezwał się uniżenie ksiądz kanonik — lepszego wyboru uczynić było trudno.
— Myślę, że profesor mi nie odmówi tego... dodała hrabina.
— I ja sądzę... mówił prezes. Żabickiego pożegnać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/40
Ta strona została skorygowana.