nie nie było można, że ona sama może wydawała się sobie szczerą, przejął Zdzisława. Począł się uniewinniać.
— Czyż zasłużyłem aa te posądzenia? alboż nie ma mi być wolno nawet na kilkanaście dni odjechać?...
W ten sposób zawiązała się walka siły nierównemi. Kobieta miała za sobą doświadczenie, umiejętność, znajomość człowieka i serca ludzkiego, sympatyę, jaką obudzała i wiedziała, że ją ma u niego: młody hrabia miał swe niedoświadczenie, rozpieszczenie, brak energii, łatwowierność, młodość i kajdany, jakie wkłada nałóg łatwo się nabywający miłego przyjacielskiego stosunku... Łatwo było przewidzieć, jak się to skończy.
Jednakże Zdziś obstawał przy swojém, chciał jechać koniecznie, ale dawał uroczyste słowo honoru, poprzysiądz musiał, że powróci. Po kilkakroć podając rękę, którą Robert’owa ściskała silnie, powtarzał to słowo i przysięgę. Uspokoiła się dopiero. Zaczęto mówić o szczegółach podróży, o jéj trwaniu, o wyjeździć.
Matka Alfonsa rozporządzała najmniejszemi drobnostkami, obmyślała co miał wziąć z sobą, a co powinien był zostawić — dysponowała gdzie i z jakiém miał być pożegnaniem. Zdzisław na wszystko się zgadzał. Szło mu o to, ażeby na czas jakiś zszedł złośliwym oczom z placu — aby odetchnął i odzyskał samego siebie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/405
Ta strona została skorygowana.