Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/407

Ta strona została skorygowana.

— Cóż tu pan robisz o téj godzinie? spytała zdziwiona.
— Przychodzę panią pożegnać i to za pozwoleniem i upoważnieniem profesora.
— Jakto pożegnać?
— Wyjeżdżam na ferye...
— Dokąd?
— W moje dawniéj strony...
— Nigdy pan hrabia nie mówiłeś o tém...
— Bo to przyszło niespodzianie...
Zamyśliła się Herminia patrząc mu w oczy, jakby z niego prawdy dobyć chciała.
— Prędko powrócisz hrabia?
Zdziś się zawahał z odpowiedzią.
— Myślę, że za parę... kilka tygodni...
— A przyjaciel pański czy także z nim jedzie?
Uśmiechnął się Zdzisław.
— Nie — zostawiam go — pani, rzekł cicho.
Panna Herminia jakby dla przedłużenia rozmowy wskazała krzesełko. Profesor widocznie naumyślnie nie przychodził. Siedli naprzeciwko siebie. Czarne oczy magnetyzowały z dziwną natarczywością i odwagą.
— Kiedyż się pana hrabiego mamy spodziewać?
— Czyż pani raczysz się mnie spodziewać i postrzedz, że mnie tu nie ma? zapytał Zdzisław...
— O! niezawodnie — odparła powoli — przecież