— A niechże cię — mówił stary — to zupełnie jak ja... com nigdy się tak nie zmęczył niczém jak listem... Ale bo raz tylko przysiedź fałdów...
Jeremi codzień przyrzekał, w ostatku chciała go wyręczyć siostra, napisała coś, ale podarła... Dosyć, że pismo to wysłane jeszcze nie było.
— Ale co tam tak pilnego, mówił Jeremi... co mu z tego przyjdzie, że nominalnie wioskę dostanie? Kazanowski zdrów jak pień — nierychło się jéj doczeka. A gdyby nawet ją i objął, niewielką mieć będzie pociechę...
— Zachciałeś, kiedy nie ma nic, i to dobre! wzdychając mówił stary...
Jednego dnia letniego, gdy prezes z fotelem się kazał wytoczyć na ganek od ogrodu i popijał limoniadę, paląc fajkę, a wzdychał ciągle: „O Jezu! zmiłuj się nademną!“ bo go straszliwie w nogach rwało... zaturkotało coś przed gankiem.
Przy prezesie pod ten czas właśnie jakoś nikogo nie było... Niespokojny zaczął wołać:
Jest tam kto? jest tam który? hę? a gdzieżeście się u kata pochowali?
Nikt nie odpowiadał... Prezesowi ciężko się było obrócić nawet, gdy już za sobą chód posłyszał ...
Czekał więc. Jakież było zdziwienie i radość, gdy przed nim stanął Zdzisław! Chciał się porwać, aby go uściskać, ale nogi mu nie dopuściły, ręce
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/415
Ta strona została skorygowana.