Pilno było Mohyle pochwalić się sprawą z Kazanowskim skończoną.
— A właśnie, odezwał się, zbieraliśmy się pisać do hrabiego... z interesem... no — i niezgorszym...
Mieliście to tam zdesperowaną sumkę u Kazanowskiego...
Cóż kiedy jéj odebrać nie było można? rzekł Zdziś; nie ma co już mówić o tém...
— Sumienie go ruszyło... dodał Mohyła: myśmy też troszkę nacierali, i wieś swoją wam oddał — ale po najdłuższém życiu, na uspokojenie długu. Macie więc, jeśli nie wioskę, to tytuł dziedzictwa... I to dobrze — lepszy rydz niż nic.
— Zawdzięczam to chyba prezesowi, rzekł widocznie uradowany Zdziś.
Mohyła zamilkł i rozpłakał się.
— Jeremi wam odda papiery! rzekł po cichu...
— A w Samoborach co się dzieje? spytał odważnie Zdzisław.
Prezes spuścił głowę na piersi i szepnął:
— Nie wiem.
Ernestyna i Jeremi spojrzeli po sobie...
Gospodarzy po swojemu pan Sebastyan — odezwał się Jeremi; tylko mu się coś nie szczęści... dzieci potracił. Mówią, że go rozpacz była ogarnęła tak, iż zamknięty kilka tygodni siedział w ciemnościach i ryczał z bolu... Żona go tylko odratowała. Od téj pory mówią, że i gospodarstwo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/418
Ta strona została skorygowana.