Innyby był z długiem kręcił — jam człowiek prawy, cudzego nie żądam. Więcéj powiem, wam czas drogi, wy możecie z Suszy uczynić majątek co się zowie... ustąpię wam natychmiast, dajcie mi rocznie choć kilkaset złotych... W kluczu Radziwiłłowskim wakuje leśnictwo, ja psy i myśliwstwo lubię... pójdę służyć... Żal mi was, bom widział Samoborskich w lepszym bycie; mnie tak z wioską, jak bez niéj, ja nie gospodarz...
Spojrzał na siedzących, Zdzisław nie wiedział co mówić, Jeremi go wyręczył.
— Wiecie co? rzekł do Kazanowskiego, hrabia mało ma doświadczenia; przyjedźcie do nas na obiad w tych dniach, prezes rozpatrzy tę rzecz, a jeśli to możliwe... czemużby się zrobić nie miało?
— Ja wiele pretendować nie będę, dodał Kazanowski...
Począł jeszcze Suszę zachwalać, ale goście już się żegnali. Przeprowadził ich do koczobryka i stał długo u płotu, póki mu z oczu nie znikli.
Zdzisław milczał.
— Da się to może zrobić, rzekł odjechawszy nieco Jeremi: szlachcic nieporadny, niegospodarny i podobno grywać lubi, ale człowiek zresztą uczciwy... Wioskę teraz objąwszy, możnaby coś z niéj zrobić.
— Ale ja się na tém nic nie znam! przebąknął Zdzisław.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/427
Ta strona została skorygowana.