Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/434

Ta strona została skorygowana.

dziwnie go zmęczył. Około niego wszyscy byli szczęśliwi, weseli, jemu na duszy było niewymownie ciężko; Stasia uśmiechała się tak Żabickiemu, jak niegdyś do niego... On — nie zazdrościł mu nawet... ani się jéj dziwił. Susza go upokarzała, położenie teraźniejsze, pożyczane konie któremi jechał — wszystko. Czuł się najbiedniejszym z ludzi, a w duszy nie znajdował siły do podźwignięcia się z upadku.
Na przemiany błądząc myślami około Samoborów i po Berlinie, senny, zmęczony, smutny dobił się do gospody w miasteczku... Dom, do którego zajechał, był jedyny porządniejszy; izba gościnna opatrzona była w billard i bufet na klucz zamykany... Tu zbierali się urzędnicy i bezżenni mieszkańcy, spędzając wieczory przy ponczyku, piwie i billardowéj puli. Z dala już słychać było kul stukanie... drzwi od salki otworzyły się, a w progu ukazał się z kijem w ręku Wilelmski i na widok Zdzisława stanął osłupiały.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! zawołał.
— Jak się masz profesorze?
— Co pan hrabia tu robisz? rzucając kij począł stary...
— Przyjechałem, państwa odwiedzić.
Spoglądając na Wilelmskiego, teraz dopiero postrzegł hrabia, jak się profesor straszliwie odmienił. Szczęście małżeńskie widocznie nie szło mu na zdrowie. Oczy miał wpadłe, łysina się po-