Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/441

Ta strona została skorygowana.

jest zabójcą matki mojéj! Między nim a mną... przepaść.
Twarz księdza zbladła trochę, ale nie zmieniła wyrazu.
— Gdyby hrabina żyła — dodał — onaby pierwsza, jestem przekonany, wiodła do zgody i pojednania... A jeśli on — któż to wie? — żałuje swój popędliwości... jeśli...
— Księże kanoniku, błagam — począł Zdzisław — nie wystawiajcie mnie na przykrą konieczność sprzeciwiania się wam... ja tego człowieka znać nie chcę...
Kanonik umilkł i począł cichym, spokojnym głosem dopytywać o Berlin, o nauki, o zdrowie. Weszła też pani Wilelmska, z wielką troskliwością krzątając się zarówno około przyjęcia dostojnego prałata i hrabiego.
Profesor, chociaż okazywał kanonikowi poszanowanie, z dala rzucał nań okiem, w którém wcale przeciwne iskrzyło się uczucie. Znać było, że go nie lubił.
Wieczór upłynął na wspomnieniach dawnych czasów, na łzach i długich cichych opowiadaniach. Wilelmski, który ukradkiem dolał sobie do herbaty araku, ze znużenia i wzruszenia zdrzemnął się w kątku.


∗             ∗