Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/442

Ta strona została skorygowana.

Parę tygodni upływało od przyjazdu hrabiego w okolicę Samoborów, z Kazanowskim układ o Suszę był skończony, kapitan Porowski objął zaraz wioskę w swój zarząd, a prezes Mohyła, potajemnie sprzedawszy jakieś staroświeckie klejnoty, kilka tysięcy złotych dał na zagospodarowanie...
— Mój kapitanie złoty, rzekł wtykając mu pieniądze: o tém Zdzisiowi proszę cię, jak mnie kochasz, ani słóweczka; ceremoniowałby się ze mną, a ja, Panie Boże odpuść, możém zgrzeszył nieudolną opieką... może oni co przezemnie stracili. Lżéj mi będzie na sumieniu...
Porowski z właściwą sobie energią starego żołnierza wziął się do dzieła.
— Tę kupę chróstu — zawołał pokazując na dwór — na cztery rogi chyba podpalić... bo to z tego nic, gnój i próchno.
Jednakże rozrzucono tylko dworek, ale go nie palono... Wszystkie zabudowania trzeba było stawić na nowo. Zdziś pojechał na miejsce i nie poruszyły go wcale plany kapitana, który się do nowéj swéj kreacyi zapalał. W duszy jego nic nie mogło rozbudzić ani wielkiéj ochoty do życia, ani nadziei lepszego bytu... ani smaku do pracy... Wszyscy widzieli to w nim, iż nudzić się zdawał i rzadko nawet do żywszéj dał pobudzić rozmowy...
Stasi go było żal.
— Co się z panem stało? mówiła mu raz gdy Żabickiego nie było, a kapitan wyszedł na chwilę —