ze wszystkiego, że póki dyplomu nie otrzyma, na ten krok się nie odważy... Mamy czas!
— Uczciwy człowiek, ani słowa! rzekł kapitan...
Stanisław był znowu u prezesa, gdy ksiądz kanonik Starski nadjechał tam, jak się zdawało, umyślnie. Bywał on w tym domu, ale Mohyłowie nie należeli do jego ulubionego towarzystwa... W miasteczku pani Wilelmska — stara znajomość z czasów hrabiny — była mu najulubieńszą; u niéj często całe poobiedzia przesiadywał, a niekiedy i wieczory, co się niezbyt profesorowi podobało. Zwał go: ksiądz kanonik Gagatek, i spluwał na jego wspomnienie.
Na wsi bywał ksiądz Starski tylko u honoracyorów, szlacheckiego, wrzawliwego unikając towarzystwa, lubiąc osoby dystyngowane, mówiące po francuzku i dwory majętne. Może ten wzgląd na fortunę Samoborskich skłonił go do odwiedzenia p. Sebastyana, u którego zresztą nikt nie bywał, bo i on z nikim żyć nie chciał. Z Mohyłami zawsze kanonik był z daleka. Zdziwiono się więc nieco przybyciu księdza kanonika, ale Mohyła przyjął go jak wszystkich swych gości wielce uprzejmie, a pani Ernestyna z uszanowaniem stanowi przynależnym. Sam Smogórski uchodził za niedowiarka i wolno myślącego... ten się trzymał od kanonika z daleka i po trosze z niego i z elegancyi jego przedrwiwał. Przybywszy ledwie, ksiądz Starski obejrzał się i spytał zaraz, czy nie ma hrabiego Zdzisława? co
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/447
Ta strona została skorygowana.