Zdzisław spodziewał się listów, nagleń, wymówek ze strony Robert’ów, ale ich przybycia za sobą, téj pogoni dziwnéj, śmiesznéj, poniżającéj go, ani przypuszczał.
Zimno przywitał Alfa, na twarzy jego niemal gniew widać było — dał mu się jednak uprowadzić — i drzwi pokoju gościnnego zamknęły się dla ciekawych.
— Zdziś! kochany nasz drogi Zdziś!! poczęła spojrzawszy mu w twarz i zrozumiawszy wrażenie pani Robert’owa. Widzę... gniewasz się na nas? A! tak się zwykle natrętna, uprzykrzona miłość płaci... Siadaj — słuchaj.
Wtém Alf wtrącił:
— Panna Herminia ciągle ztąd obierała listy... doniesiono w końcu, żeście odzyskali jakimś sposobem część majątku. Mama była w rozpaczy, żeby to was nie wstrzymało tutaj... i ruszyliśmy.
Zdzisław począł ramionami ruszać, i śmiał się sucho, ironicznie.
— Tak jest! tak — rzekł — odzyskałem coś takiego, co dawniéj byłbym lokajowi dał na dożywocie!!
— Ależ się nie gniewasz, żeśmy przyjechali? rękę mu czule podając odezwała się wdzięcznym głosem pani Robert’owa. Byliśmy niespokojni, pomyślałam sobie, że i mnie i Alfowi miło będzie poznać kraj nowy... A tak nam — mnie tęskno było do was! Nie uwierzycie...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/457
Ta strona została skorygowana.