ciebie żyć nie możemy?... Myśmy w ciągłéj byli trwodze o nasz skarb drogi... Dałeś nam słowo, byłam pewna, że go dotrzymasz, ale serce — serce...
Westchnęła mocno.
— Zdzisiu — bądź co bądź — trzeba siedzieć w téj śmierdzącéj karczmie, będziemy się tu wędzić dwa, trzy tygodnie, lecz nie powrócimy bez ciebie...
Herminia się zgadza na wszystko... My na twéj łasce jesteśmy... Dała słowo pannie Röttler, że wyjdzie za ciebie... Alf w niebiosach. Dobroczyńco nasz... szczęście mojego syna od ciebie zależy... a moja wdzięczność będzie bez granic...
Pojedziesz z nami... będziesz szczęśliwy... my cię pieścić i na rękach nosić będziemy...
Zdziś! rozchmurz się.
Słodki głos kobiecy, dotknięcie białéj ręki, przejmujące wejrzenie pani Robert’owéj, podziałały w istocie na hrabiego, uspokoił się i nieco wypogodził twarz.
— Mów, opisz, jakże cię tu przyjęto? prawda to, że temu stryjowi bezecnemu dzieci poumierały? Wszystkie?
— Tak jest — mruknął Zdzisław — i mnie tu niemal zmuszają, abym mu rękę podał do zgody, czyniąc mi nadzieję, że mogę majątek odzyskać.
Bez namysłu pani Robert’owa krzyknęła:
— Ale tak, tak! powinieneś to uczynić, po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/459
Ta strona została skorygowana.