Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/461

Ta strona została skorygowana.

i nie umiał — nadedniem już wyszedł szukać sobie noclegu, nie spodziewając się, by mógł zasnąć.
Ponieważ u pana Lejby innego nie było kąta nad porządny pokój bez okna, musiał tam hrabia się schronić. Zastał Żabickiego już zmorzonego snem... a świeca wniesiona ukazała mu straszne jakieś stworzenia uchodzące przed jéj blaskiem... Były to tak zwane u nas tarakany i prusaki... Nocleg nie zwiastował się zbyt przyjemnym... Trzeba było myśleć o jutrze...
Nie próbując nawet kłaść się spać, Zdzisław począł chodzić po izbie... Przebudzenia Żabickiego bardziéj żądał, niż się lękał — chciał się z nim co prędzéj rozmówić i zakląć go, ażeby o Robert’ach nic nie mówił nikomu...
Młody sen ucznia medycyny zwyciężył wszystkie próby hrabiego i oparł się stukaniu... Dopiero gdy Zdziś na krześle siedząc głowę na rękach złożywszy drzemać zaczął o białym dniu, Żabicki się przebudził o swéj godzinie i począł wyciągać. Spojrzał na hrabiego, ale zmilczał unikając rozmowy — i począł się co prędzéj ubierać.
— Mój drogi Żabicki — rzekł wstając hrabia — zaklinam cię na wszystko... nie mów nic nikomu o... tych gościach.
— A co mi tam do tego! mruknął medyk... ja ich nie znam i znać nie chcę... Ale — dodał ciszéj sarkastycznie — przyznam się hrabiemu, że