Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/463

Ta strona została skorygowana.

Na dole pani Robert’owa i jéj syn, po wczorajszym długo przeciągniętym wieczorze, spali do dziewiątéj. Hrabia był gotów daleko wcześniéj, i zszedł do salki, gdzie zastał niespodzianie Wilelmskiego w szlafroku. Przybiegł on z domu w celu dwojakim: najprzód dla pokrzepienia się po mdłéj kawie, którą go żona poiła, na nic essencyonalniejszego nie dozwalając — powtóre dla pochwycenia języka o pięknéj pani owéj i złotowłosym młodzieńcu. Lejba nic mu nie umiał powiedzieć, oprócz, że do późnéj nocy gościł u tych państwa hrabia.
Wilelmski zbliżył się do dawnego ucznia swojego.
— Kochany hrabio — rzekł słodko — najprzód dzień dobry, bo noc na górce musiała być niekoniecznie.
— Tak, noc była okropna — sucho odpowiedział Zdzisław.
— A! któż panu hrabiemu winien? najprzód zbytek grzeczności dla znajoméj damy... bo mogli sobie stanąć u Abrahama, a nam tu nie zawadzać. Dziś przez cały dzień pewnie w billard nam grać nie dadzą... Powtóre, żebyś hrabia słówko pisnął, byłaby moja jéjmość pokój u nas znalazła...
Ale — cóż to za dama? co to za młodzieniec? coś dystyngowanego?
— Tak, tak — począł żywo się go zbywając hrabia — znaczna familia... Są tu w przejeździe...