Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/466

Ta strona została skorygowana.

— Już prawdziwie tak jesteśmy natrętni, że ja prosić nie śmiem, aby został... ale słówko tylko... Jeżeli nam tu każesz dłużéj czekać na swój wyjazd z nami, nie możemy w téj karczmie pozostać. Poszukajcie nam dworku jakiego, coś znośniejszego... i przenieście się także do nas, aby téj plugawéj izby na górce uniknąć.
Zdziś pośpieszył zapewnić, że dla pani i przyjaciela mieszkania poszukać każę, ale sam na dole zostanie... bo tamby ciasno było...
Znowu piękna pani wejrzeniem wyrzutów pełném zmierzyła Zdzisia i zmilczała, ponawiając westchnienie.
— Dobrze, dobrze — dodała — jak ci dogodniéj, jak lepiéj, przyjmujemy wszystko, tylko nas nie wypędzajcie...
Ta pokora pani Robert’owéj trochę poprawiła sprawę, Zdzisław się uczuł winnym i stał grzeczniejszym. Pobiegli z Alfem do miasteczka, w którém o mieszkania nie było tak bardzo trudno, ani szukanie ich mogło się wydać niezwyczajném, gdyż chorzy często się tu dla lekarza mieścili. W pierwszym dworku porządniejszym, była połowa jego do wzięcia; pani Robert’owa natychmiast po śniadaniu chciała tam uciekać. Zdzisław tymczasem stojąc przy swojém, konie najął na dzień cały, chociaż myślał jeszcze dokąd się uda. W ostateczności mógł zawsze odwiedzić prezesa.
Rozporządziwszy przenosinami, sam siadł na