Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

— Egoizm — uśmiechając się, dokończył Żabicki — nie znam szczęścia i rozkoszy nad te, jakie daje nauka. Mam teraz środki na poświęcenie jéj jeszcze lat kilku... wprost rozpusta!
Zdzisław słuchał milczący.
— Jesteście dla mnie zagadką — odezwał się pomyślawszy — nie przeczę, że nauka miła jest i zajmująca, ale życie! życie! ten sen żywota ze wszystkiemi uroczemi marzeniami i fantasmagoryami jego! Jabym rad rzucić wszystkie książki przez okno, skoczyć w te fale, skąpać się i płynąć z niemi...
— A rekiny? przerwał Żabicki. Dla was może los je będzie trzymał z daleka, lecz wierzcie mi, nie spieszcie do życia. Teraz macie jeszcze to, co jest jego najdroższym skarbem, największym urokiem: pragnienie... Gdy po jedném złudzeniu rozpraszać się zaczną, rozczarowanie pogasi lampy téj balowéj sali, będzie wam smutno jak mnie...
— Bo wy wszystko czarno widzicie...
— Wierzcie mi, że nie z dobréj woli — rzekł Żabicki — powoli zmuszało mnie do tego życie, począwszy bardzo zawczasu... Ale po co mówimy o tém?... to niegodziwość z mojéj strony psuć wam smak do uczty nakrytéj — przebaczcie.
— Psuć smak? owszem — podchwycił Zdziś — to go zaostrza. Wiecie jak mnie młodość kołysała w miękich puchach, jak mnie trzymano w różowych obsłonkach... nie dając za nie wyjrzeć da-