Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/473

Ta strona została skorygowana.

prawy — odpowiedział niewyraźném mruczeniem i zmilczał.
Naostatek poprzedzana przez Helę wyszła Elsa... Zdzisław się zerwał z kresła, odżyło w nim uczucie, i poszedł witać ją, wlepiając oczy ciekawe w piękny obrazek...
Elsa była w istocie mocno zmieniona, zdawało się, że urosła, pełna owa twarzyczka dziecięca przedłużyła się, czarne oczka jakąś mgłą się powlokły, rumieńce znikły... a promień myśli którego brakło obliczu, i teraz na nią nie zawitał.
Przywitanie było zimne i ceremonialne; za to kuzynka Hela wesoła była i mówiła za dwie. Zdzisław wpatrując się baczniéj, znalazł w Elsie smutek, którego dawniéj nie widział w niéj nigdy... Usiadł przy niéj, spuścił oczy. Ojciec przyjmował go lepiéj, córka obojętniéj może niż dawniéj, chociaż Hela dopomagała i zdawała się chcieć ją podbudzić ku poufalszemu obejściu się z dawnym sąsiadem. Stało się nawet, co nigdy dawniéj się nie zdarzało, że Hela odeszła zostawując strwożoną Elsę przy hrabi, a że baron Mangold żywą był zajęty rozmową z kapitanem, Zdzisław miał zupełną swobodę.
— Jakże się pani podobały Włochy?
— Co? — Włochy — a — tak — bardzo, bardzo...
— Rzym?
— Rzym? Tak — Rzym... Powiodła czarnemi