Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/474

Ta strona została skorygowana.

oczkami po pokoju: — A tak — Rzym — ruiny! nie prawdaż? — kościoły... bardzo wiele kościołów...
— Byli państwo w Neapolu?
— Neapolu? a tak... i w Pompei...
— I we Florencyi?
— Także... Staliśmy na Lung’ Arno.
Rozmowa była straszliwie sucha... Dziewczę rzucało obłąkanemi oczyma po salonie, jakby szukało ratunku, kręciło się na krzesełku, mięło chusteczkę. Hrabia czuł w niéj istotę nieszczęśliwą, ale czém? pojąć nie mógł.
— Pamięta pani ten wieczór, który — mnie nigdy nie wyjdzie z pamięci — wieczór w Samoborach?... Tak śliczną byłaś pani w pączkach różanych, z których jeden raczyłaś mi dać na pamiątkę. Chowam go zawsze...
Jak przestraszona zwróciła oczy nań Elsa.
— Jakto? pan chowa? hrabia ma pączek ten? Prawdziwie... a tak! żartem go dałam. Pamiętam... Fajerwerk był bardzo śliczny... muzyka doskonała... Tak! pamiętam...
— Jak się dziś wszystko zmieniło! westchnął Zdzisław.
— To prawda, odparła drżącym głosem Elsa, wodząc po salonie oczyma ciągle jakby przestraszonemi.
— Mnie mówią wszyscy, że i ja się odmieniłam... ale ja wątpię...