— Pani odmienić się nie mogłaś — rzekł Zdziś — chyba może w sercu... Dawniéj byłaś pani dla mnie łaskawsza...
Baronówna spuściła oczy na chusteczkę i zdawała się namyślać. Kosztowało ją snadź wiele wyrzeczenie kilku słów bardzo cichych... i niewyraźnych...
— Ja byłam dzieckiem... ja nic nie pamiętam... szczerze mówię... To były dzieciństwa...
Miało to znaczenie odprawy.
Bojaźliwie potém spojrzała na ojca, jakby się lękała, żeby nie odgadł co mówili, zarumieniła się, zbladła, ruszyła niespokojnie, i jakby jéj pilno było czegoś — uciekła do drugiego pokoju.
Zdzisław z bolem w sercu posłyszał to zaparcie się przeszłości, którego pogodzić nie umiał ze zwrotem w usposobieniach barona. Była w tém widocznie jakaś tajemnica, któréj badać nie mógł. Któż wie? Inny zapewne szczęśliwy zajął to serduszko?... Zdzisław tyle na tém skorzystał, że rozczarowany uczuł się swobodnym... Panna o przeszłości nic wiedzieć nie chciała...
Żal mu jéj było, ale duma nie pozwalała się nabijać. Powiedział w duchu: „Więc tu wszystko skończone.“
Elsa nie powróciła już sama, ale z towarzyszką, i nie usiadła na dawném miejscu, tylko nieco daléj, za co, jak się zdało, ojciec ją surowem skarcił wejrzeniem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/475
Ta strona została skorygowana.