Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/480

Ta strona została skorygowana.

— Słuchaj, to właśnie dobrze — to doskonale... Będziesz miał powód do wyjazdu natychmiast po ślubie — tego samego dnia... Inaczéj...
Zdzisław wstał i przechadzać się począł po pokoju poruszony.
— Zaprawdę — zawołał mimowolnie — nie wiem czy kiedy młody człowiek mógł się znajdować w położeniu do mojego podobném... To niesłychana rzecz i nieobrachowana ofiara... Co ludzie na mnie powiedzą!...
Załamał ręce...
— Prawda kocham Alfa — kocham go jak brata — radbym mu szczęście przychylić i nieba — lecz stawić mnie w położeniu podobném, czy z waszéj strony się godzi?... Nie macie litości.
— Zdziś — my się czujemy na siłach, naszą miłością dla ciebie nagrodzić ci co ucierpisz... My także — ja — on, potrafimy się poświęcić... Zaklinam cię — nie odmawiaj — bo to nie może być — nie odwlekaj... Alf się zagryzie.
Zbliżyła się do Zdzisława pani Robert’owa, rękę mu położyła na ramieniu... poczęła szeptać żywo i po cichu — on stał nieruchomy, wyraz cierpienia na twarzy się malował, zbolały, zdawał się nie słyszeć co mu mówiono i tonąć w jakiejś zadumie.
Nagle począł się śmiać sucho, ironicznie — przerażającym śmiechem, który z tych ust młodych,