Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/483

Ta strona została skorygowana.

— Alf ci pożyczy! poprawiła się pani Robert’owa.
— Ja nie potrzebuję nic — rzekł Zdzisław — tylko czasu.
— Dobrze — będziemy posłuszni... Czekamy — tydzień, dwa — cztery... Półtora miesiąca, pół roku, ile chcesz... Jesteśmy na twéj łasce. Lecz jeśli Herminia, która się zdecydowała, zacznie się rozmyślać, jeśli Alf zrozpaczony umrze... śmierć jego i moją mieć będziesz na sumieniu.
Pani Robert’owa uklękła przed nim... nie mówiła już nic — w postawie teatralnéj z załamanemi rękami, z podniesioną głową, na pół otwaitemi usty, rozpuszczonemi włosami, milczeniem wymowném błagała. Zdziś się zmieszał — schwycił się za głowę.
— Oszaleć trzeba! mruknął...
— Zdziś! szeptała piękna pani — ja cię błagam!!
Scena ta odbywała się we dworku na rynku, okna nie były ani okiennicami pozasłaniane, ani zawieszone storami: ciekawy przechodzień mógł doskonale przypatrywać się wybornéj mimice pięknéj pani Robert’owéj i tłómaczyć sobie chód i postawę hrabiego, a załamane ręce kobiety — wedle upodobania.
Właśnie też wracający nie od Lejby, u którego mu przeszkadzano i szpiegowano go, ale od Abrahama, po zbyt przedłużonéj wycieczce profesor Wilelmski,