mizelce, druga we włosach — przed nim na podłodze klęczała — powiadam ci — klęczała — ta piękna pani... ręce załamane, włosy rozrzucone... też tragiczna... jakby go błagała o coś... Można się było domyślać...
Pani Wilelmska krzyknęła ze zgrozy.
— Co pleciesz? przyśniło ci się po pijanemu?
— Byłem pewien, że to powiesz! przez całą drogę myślałem, że temi wyrazy przyjmiesz moje zwierzenie... Otóż, chcesz, na Ewangelii ci przysięgnę.
Pani Róża stała poruszona i blada.
— Cóżby to mogło być? szepnęła widocznie strwożona. Zdziś! nasz ten biedny sierota, wplątany w jakąś intrygę... To dziecko...
— A piękne mi to dziecko! — odparł profesor... Podniosła się potém z ziemi heroina, i jak mnie tu żywego widzisz, zwiesiła mu się na ramieniu, czule, powiadam ci... no!
— Kończże! przerwała zniecierpliwiona profesorowa.
— Skończyło się na tém, że w najlepszéj, zdaje się, komitywie — poszli sobie siąść na kanapie, na któréj pewnie do téj pory siedzą.
Wilelmski westchnął.
Pani Róża milcząca, zmieszana, postąpiła kroków kilka i padła na siedzenie przy stoliku, podpierając się na ręku. Łzy jéj z oczu płynęły...
— O mój Boże! — szepnęła — gdyby ta święta
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/488
Ta strona została skorygowana.