Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/489

Ta strona została skorygowana.

pani nasza ujrzała to... nie przeżyłaby... Zdziś! to niewinne dziecię...
Wzdrygnęła się znowu i płakała Wilelmska, profesor wzdychał.
— Stało się — rzekł — nie ma co rozpaczać. Wszyscy przez te koleje przechodzimy... Wpadł w ręce jakichś intrygantów... jawna rzecz... Trzebaby go ratować gdyby można, ale my o tém i wiedzieć niby nie powinniśmy...
— O! jak Boga kocham! — krzyknęła profesorowa — ja — ja nie zmilczę! Jam go, mogę powiedzieć, wychowała... to był chłopak jak anioł czysty i niewinny. Jak to może być?
— Ha! rzekł profesor zimno — myśli jéjmość, że ja nie byłem też kiedyś niewinny... i pani byłaś też niewinna...
— Milczałbyś...
— Konsoluję jak umiem i mogę — niewinność jest stanem przygotowawszym człowieka — ale nie trwałym — to darmo. Dać mu pokój... między kobietę a mężczyznę, jak między drzwi, palca kłaść nie należy. To zasada...
Nie racząc już odpowiadać na niedorzeczne brednie profesora, żona wyszła stukając drzwiami, a Wilelmski westchnąwszy, z wolna pociągnął do swojego pokoju.
Nazajutrz Zdzisław się nierychło pokazał w miasteczku, — pani Wilelmska rozmyśliła się dobrze jak miała postąpić. Wysłała służącą na zwiady,