żądać, a nie teraz; tknęło go coś, jakby oznajmując o niebezpieczeństwie. Serce poczciwego prezesa drgnęło przeczuciem. Odmówić nie mógł nic, czuł się wszakże w obowiązku ściskając i całując pupilla, kilka słów dorzucić.
— Mój hrabio — rzekł — jesteś dziś panem siebie — możesz czynić co chcesz; lecz jeślibyś krok jaki stanowczy miał stawić w życiu, pozwól mi ci radzić i cieszyć się z tobą razem. Nie na wiele ci się przydam — ale zawsze stare doświadczenie w czémś pomódz może.
Zapewnił go przytém Mohyła, że oni wszyscy starać się będą wspólnemi siłami o to, aby z Suszy coś zrobić i pokaźniejszego i dobrego.
— Dobrze mieć choć mały kątek, a własny — dodał prezes wzdychając — bez długów, czysty! Kapitan gospodarz co się zowie, zrobimy, że z tego będzie cacko.
Uśmiechnął się Zdziś, mało się to go zdawało obchodzić.
Walczył z sobą potém, czy do barona Mangolda ma pojechać na pożegnanie, i wyrzekł się téj myśli po ostatniém Elsy przyjęciu...
Zdaje się, że w miasteczku szpiegowano go z daleka, i że Wilelmska szukała zręczności rozmówienia się sam na sam ze Zdzisiem, nim wyjedzie. Przygotowania do podróży były widoczne, hrabia nie przybywał, posłała więc do niego zaproszenie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/492
Ta strona została skorygowana.