— Ale to są niedorzeczności!! zawołał.
— Pewna jestem tego, hrabio kochany, bo wszelki stosunek płochy... a! toby było prawdziwe nieszczęście. Nie przystał on wam... imieniowi, wiekowi waszemu, religijnemu wychowaniu i zasadom... Toby było nieszczęście! powtórzyła, bobyście stracili świeżość uczuć do szczęścia i spokoju potrzebnych...
Zdziś słuchał z pokorą, lecz powoli odzyskiwał przytomność. Ujął za rękę Wilelmską.
— Serdecznie pani dziękuję za jéj troskliwość o mnie — niech pani będzie spokojna...
Widać było, że jak najprędzéj skończyć chciał draźliwą rozmowę. Profesorowa chłodniéj zaczęła go badać powoli, chodząc z nim po pokoju — i nic prawie dowiedzieć się nie mogła. Czuła teraz, że profesor nie zupełnie pijany być musiał, że Zdziś daleko był skrytszy i zepsutszy niż sądziła — lecz nie mogła uczynić więcéj.
Proszony, jak się zdaje, częsty gość państwa Wilelmskich, kanonik Starski nadszedł wśród téj rozmowy... Zdzisław na widok jego przypomniał sobie dawne namowy do zgody i począł się obawiać, by tego draźliwego nie wznowił przedmiotu. Wpłynęło to na jego humor... Zdaje się, że z przywitania kanonik musiał się tego domyślić, bo unikał wspomnienia o Samoborach... Za to nieznacznie jakoś wpadł na niebezpieczeństwa, którym młodość
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/494
Ta strona została skorygowana.