Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/507

Ta strona została skorygowana.

— Ja? mnie się zdaje, żem taka jak zwykle; mało się zmieniam w ogóle — to moje ciągłe staranie — być równą sobie. Człowiek i tak nieustannie podlega wrażeniom, mieni się — powinien być wyższym nad wpływy zewnętrzne.
— Jak w tobie znać córkę profesora — poczęła pani Laura — tyś tak strasznie rozumna, że ja się lękam o Alfa...
— A! rozum ludzki, droga pani! westchnęła Herminia — czyż on tak wart wiele? Rozum...
Nie dokończyła.
— Jakaś ty dziś śliczna! westchnęła pani Robert’owa...
— Mogłabym pani powiedzieć toż samo, odpłaciła profesorówna.
— Mnie? żartujesz chyba! Możnaż być piękną przeszedłszy pewny kres młodości...
— Ale pani go nigdy nie przejdziesz... są piękności nieśmiertelne...
Pani Robert’owa spuściła oczy...
— Mówimy sobie komplementa, gdy doprawdy tyle innych ważniejszych rzeczy miałybyśmy do mówienia — poczęła żywo matka Alfonsa... Lubisz pani wieś?
— Nie wiem, — odezwała się Herminia obojętnie. Od dzieciństwa nawykłam do miasta... W ogóle jednak staram się kochać i zrozumieć co mnie otacza...