Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/512

Ta strona została skorygowana.

Nigdy w życiu nie wylałam łezki, któraby z serca nie wypłynęła, nie uśmiechnęłam się wesoło czy smutnie, aby mi w duszy nie wykwitł ten uśmiech.
Niestety! mnie trzeba tak brać jak jestem: najnieszczęśliwszą, bezbronną istotą, co kłamać nie umie, boć kłamstwo, to broń nasza... Tak mówią! a ja...
Spuściła ręce, zwiesiła głowę i stała tak przed Zdzisiem, który na nią patrzał milczący. Powoli zaczęła podnosić czoło i oczy, i wzrok głęboki, straszny utkwiła w nim.
— Cóż wy na to? — spytała.
— Strasznie mnie pani karzesz za winy moje. W istocie tylko tak słaby człowiek jak ja, mógł się tak lekkomyślnie wplątać w niemożliwie zawikłaną komedyę...
— Komedyę życia — podchwyciła Herminia... Mój hrabio — komedye rzadko miewają pięć aktów, czytałam to w mojéj poetyce... więc na żaden sposób nasza trwać długo nie może...
Uśmiechnęła się — i odeszła....
Nie czekając już na Alfa, ani na panią Robertową, hrabia poszedł wyszukać kapelusz swój i wysunął się potajemnie z pokojów....
W ulicy dopiero odetchnął — gorąco mu było i duszno. Począł iść krokiem szybkim....
— Dziwna kobieta.... mówił do siebie — młoda a dojrzała się zdaje, jakby żyła długo czy przeczuła życie.... pewna siebie — spokojna... A te oczy?