Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/513

Ta strona została skorygowana.

Jak Alf wytrzyma pod ogniem tych źrenic, co gdyby godzinę patrzały w człowieka, zabiłyby go lub przyprawiły o szaleństwo. — Co za ironia w jéj słowach!.... jaka pogarda dla mnie!.... co za szyderstwo!....
Przychodząc do mostu nad Sprewą, Zdzisław stanął, popatrzał w wodę, miał ochotę niezmierną rzucić się w rzekę i skończyć to życie, które mu się wydawało głupiém i nieznośném. Nie miał nawet téj pociechy, ażeby winę położenia mógł zrzucić na kogokolwiekbądź.... Nikt nie był winniejszy nad niego samego.
Rozpaczliwe myśli przystępowały mu do głowy.... uciec potajemnie, ukryć się gdzieś, wyrzec wszystkiego i rozpocząć na nowo życie młode od téj chwili, gdy się być młodém przestało... Niestety!... zerwane nie wiążą się na nowo życia ogniwa.... co pękło raz, nie odrasta nigdy.... Zdzisław czuł się starym, zwalanym, nad wyraz biednym.... a nie miał tyle energii i męztwa, aby wykonać co postanowi. Wybuchały z niego myśli i jak lawa toczyły się gdzieś w przepaści, inne następowały po nich.... Sam się nie spostrzegł, jak nałóg poprowadził go do drzwi mieszkania, które znowu razem z Robert’ami zajmował... Stanął w progu i zawrócił się.... poszedł daléj, bez celu.... byle wypocząć sam z sobą.
Gdy znużony i złamany wrócił w ostatku do swojego mieszkania, wszyscy spali.... tylko przez