ścianę zapukano doń groźno.... jakby strofując za ten wybryk niezrozumiały.
Dzień był późnéj jesieni. Przechodzący około kościoła św. Jadwigi stawali spoglądając ku drzwiom, przed któremi stała kareta. — Kilku ludzi krzątało się u wnijścia z kwiatami i bukietami w rękach. Zdawano się na coś oczekiwań, czegoś wyglądać.
Po miastach nie wiem ile razy na dzień spotykają się pogrzeby i powozy weselne, ludzie z temi widokami oswojeniby być powinni jak z powszednim gwarem ulicy; pomimo to każdy pogrzeb ściąga tłumy, każde wesele gromadzi ciekawych.... Dla czego nikt się na chrzest nie patrzy i nie spieszy, gdy „nowy obywatel do świata przybywa“ — trudno wytłomaczyć....
I tym razem około kościoła, w którym się domyślano ślubu, gromadzili się ludzie. Coraz to ktoś nadciągał, z zaproszonych znać, w białych rękawiczkach i lakierowanych butach. Najwięcéj widać było młodych ludzi; których z postawy jako akademików łatwo poznać było. Niektórzy z nich nieproszeni, w burszowskich przechadzali się czapeczkach przede drzwiami, inni byli poubierani.... Rozmowy były żywe i wesołe.
— Ja professorównę widziałem, mówił jeden — jest bardzo piąkna, ale jéj piękność, któraby mi się podobała w galeryi na włoskim obrazie — żywa