Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/519

Ta strona została skorygowana.

— Jéj miłość! począł prędko, jéj miłość? ty sądzisz, żem ja pewien jéj serca, że to się może miłością nazywać, co ona czuje dla mnie?.... To podobniejsze do jakiejś litości nad nędzarzem... Dla czego się ona zgodziła na to, ja nie wiem... alem zakochany, oszalały, i jestem w tym stopniu choroby, że nawet brak wzajemności mnie nie odstrasza....
Padł na sofkę...
Zdzisław darł ostatnią parę rękawiczek...
Pani Robert’owa blada, zmieniona, lecz wystrojona z przepychem, cała w brylantach i aksamicie pokazała się w progu, suchym odzywając głosem:
— Ale już czas! już czas! Nie można im dać czekać na siebie. — Wyglądała pani Robert’owa jak królowa, lecz idąca na stracenie.... Twarz zwykle rumiana, była białości przejrzystéj, prawie żółta, oczy miała zapadłe i obwiedzione ciemno, usta sine, ręce jéj drżały... Modniarka, która ją ubierała, przedziwnie dobrała strój do dnia i do twarzy... Fiałkowa aksamitna suknia z koronkami białemi, okrywała kształty wielce udatne, choć do zbytku pełne. We włosach puszczonych w puklach na ramiona, miała dyadem brylantowy, na białéj szyi sznur ametystów przepleciony brylantami, na rękach ciężkie branzolety całe świecące kamieniami... Wszedłszy, wlepiła oczy w Zdzisława, syn wstał i pobiegł rozczulony ją uściskać...