Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/521

Ta strona została skorygowana.

Dopiero gdy hrabia wszedł, jedna z pań wysunęła się snadź po nią. Puciata był promieniejący radością, któréj taić nie myślał... Uściskał hrabiego serdecznie...
— Wielki to dzień dla mnie — odezwał się: los mojego dziecka oddaję w ręce człowieka, któremu ufam i którego szacuję... wielki to dzień! Zostaje mi Roszek — ale mężczyzna powinien iść o swéj sile, kobiecie potrzebna opieka... Hrabia nie zawiedziesz méj ufności... daję ci skarb...
Łzy zakręciły się w oczach staremu, otarł je prędko...
— Nie godzi się dziś płakać... to dzień wielkiego wesela i szczęścia...
Raz jeszcze uściskał Zdzisława. Przelotne wejrzenie na twarz jego ponurą nie podobało mu się.
Drzwi się otworzyły na oścież i druchny wprowadziły pannę młodą, całą w bieli, w wieńcach z kwiatów pomarańczowych. Okryta zasłoną koronkową, szła z powagą wielką, blada, lecz odważna, oczy naprzód skierowała na Zdzisława... ale usta jéj nie drgnęły... Hrabia spojrzał téż na nią — uderzyła go niezmierna piękność i niezmierny smutek jéj oblicza. Razem oboje klękli prosić ojca o błogosławieństwo.
Puciata z kapłańskiém namaszczeniem nad głowami ich ręce rozpostarł... milczał długo.
— Bóg Abrahamów i Jakóbów — odezwał się w końcu głosem podniesionym a drżącym — Bóg