Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/523

Ta strona została skorygowana.

bert’ową. Szwajcar z trudnością mógł tłum cisnący się na wodzy utrzymać... Na chórze grzmiała pieśń wzywająca Ducha Świętego... Uroczysty obrząd zdawał się największe na panu młodym czynić wrażenie. Stosunkowo narzeczona była śmielsza... Zdzisław szedł jak nieprzytomny... blady i zatopiony w sobie...
Jakie myśli kołowały po jego głowie, jakie biło w piersi uczucie — nikt pewnie odgadnąć nie mógł. Z pogardą gorzką dla samego siebie poddawał się losowi swojemu...
Ślub odbył się prędko... Gdy kapłan stułą związał ich dłonie, Zdzisław uczuł cisnącą rękę panny Herminii i zarumienił się oblany nagle rumieńcem. Stała przy nim z oczyma spuszczonemi, nie przerażona jak on tym obrzędem.... Głos jéj gdy wymawiała przysięgę, był jasny, wyraźny i dobitny... Zdziś ledwie mógł wymruczeć słowa, dla których pochwycenia kapłan się ku niemu pochylał...
Gdy po moditwie wstali do wyjścia i na chórze zabrzmiał marsz weselny, Herminia zwycięzko podniosła głowę, potoczyła wzrokiem po przytomnych i krokiem śmiałym skierowała się ku drzwiom... Powóz państwa młodych zachodził... posadzono ich razem...
Zdzisław zaledwie usiadłszy, rzucił się w głąb... i dłoń przyłożył do gorejącego czoła... Herminia spojrzała na niego długo i bacznie...