Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/525

Ta strona została skorygowana.

Majak z rękami w kieszeniach, stojąc jak kolos rodyjski, patrzał urągliwie to na Zdzisława, to na panią Robert’ową, to na Alfka, który chodził chustką się wachlując, z twarzą rozpłomienioną, pomieszany, nigdzie sobie miejsca znaleźć nie mogąc. Pan Sylwester w końcu nie wytrzymawszy, zbliżył się do pani Robert’owéj siedzącéj w ponurém zamyśleniu na kanapie.
— Wszyscy znajdują — rzekł pochylając się jéj do ucha — że para piękniéj dobrana być nie mogła. Młodość, wdzięk, dystynkcya... wszystko jest... Pani nie znajduje?
— Owszem, owszem, znajduję co tylko pan chcesz, ale mnie głowa boli.
— Czem pani zwykle się leczy na migrenę? — pytał bezlitośny Majak...
— Niczém... niczém... wachlując się odparła pani Robert’owa.
— Ja panią rozerwę trochę...
Pani Laura westchnęła. — Majak nie uważał na to...
— Złośliwi ludzie co plotą sami nie wiedzą co, powiadają — dodał cicho — że Alf także był srodze zakochany w pannie Herminii.
— Nic o tém nie wiem...
— Gdyby tak było... hm — nie zazdrościłbym hrabiemu... Alf jest tak miły i ładny...
Pani Robert’owa spojrzała z ukosa na mówiącego.