Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

dego pana ułożoną, z kluczykami u pasa, biegała, krzątała się, wołała, rozpaczała...
W sali przy gabinecie hrabiny stało śniadanie nieustające, bo goście z sąsiedztwa przybywali ciągle. Sama gospodyni poszła drugi raz się przebrać dla uczczenia dnia tego... Prezes cygaro palił w ganku siedząc z kanonikiem, któremu tam po mszy kawę podano. Profesor dworował gdzie i jak mógł, usiłując przypodobać się wszystkim. Jeden Żabicki ze mszy poszedłszy do swojego pokoiku w oficynie, czując się tu niepotrzebnym, siadł do książki i zatopiony w niéj czytał. Tak upływał poranek i zbliżało się południe. Dzień stawał się skwarniejszym i mimo utrzymującéj się dosyć pogody, straszył chmurami i burzą na popołudnie.
Sąsiedztwo proszone było na obiad, — i około gdziny drugiéj, powozy z różnych stron ukazywać się już zaczęły. Porowski z córką panną Stanisławą, ubraną w białą sukienkę z niebieskiemi wstążkami i bukietem bławatów sam w czarnym fraku i odświeżonych rękawiczkach z kapeluszem odwiecznym w ręku, przybył jeden z pierwszych. Dziewczę mimo śmiałości i wesołości, która go nigdy nie opuszczała, weszło nieco onieśmielone do tych sal ogromnych, które po szczupłym dworku królewsko się jéj zawsze wydawały... Szczęściem hrabina już była w salonie na jéj przyjęcie, i ze zwykłą swą serdecznością i dobrocią powitała kochanych sąsiadów...