Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/538

Ta strona została skorygowana.

i cyprysów para, okrążały ogródek, którego trawa świeża śmiała się zielenią majową. Wśród pokrzyżowanych ścieżek żółtych, willa wyświeżona, wdzięczna, z marmurowemi galeryami, z wazonami na słupkach, z gankami i pergolami do koła, wznosiła się piętrząc jakby daléj na morze zaglądać chciała. Morze niby do niéj dobiedz się siliło — ona z dala patrzała tęskno ku niemu, ale między dwojgiem był szeroki trawnik i kwiaty. Tam gdzie o wyślizgany pokład kamyków roztrącały się konające fale, nad brzegiem samym wznosił się taras kamienny, galeryą otoczony, z ławami marmurowemi, z lekkim daszkiem na słupkach opartym. Dzikie wino, bluszcze i klematysy pięły się po nich, rzucając w górę gałęzie i oplatając je kapryśnie. Liście wina kraśniały już pomarańczowo i krwawo, ale trzymały się jeszcze.
W blasku słonecznym morze widziane ztąd świątecznemi stroiło się barwami. Sine, złociste, szmaragdowe, ametystowe, mieniło się wszystkiemi odcieniami opałów. Lecące fale o srebrzystych fręzlach na grzbiecie, zielone, bursztynowe, sine, przejrzyste, wirując biegły na brzeg kamienisty i w brudnych mętach rozlewały się po niém bezsilne. Z dala piękne morze było jak ideały człowieka w całéj tęczy barw najświeższych, z blizka mieniło się w błoto, i niosło algi uwiędłe i śmiecia... Ten ruch jego obok ciszy i spokoju kamiennych wybrzeży, ten kontrast gniewów namiętnych