Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/540

Ta strona została skorygowana.

morzu, i znowu oczy jéj spadały na ziemię... Doszła tak do wschodków, do galeryi, i siadłszy na marmurowéj ławce wsparta na ręku, wzrok obróciła na morze...
Słychać było regularny szum fali i klekotanie kamyczków, które wynosiła na brzegi...
Ten widok wiecznie jeden, coraz inny — może człowieka w osłupieniu i zadumie trzymać godziny całe na uwięzi. Pomiędzy ruchem fali a pulsacyą myśli jest jakby pokrewne jakieś współczucie — myśl się rozbudza, obumiera, podnosi, omdlewa przy jéj szumie, który coś mówić się zdaje. Czarne oczy młodéj kobiety, długiemi osłonione rzęsami tonęły w falach i ich blaskach...
Zadumała się tak głęboko, że ani postrzegła jak młody mężczyzna, z długiemi włosami jasnemi, spływającemi na ramiona, wysunął się z zarośli, w których czatował, i przybiegł do niéj na galeryę — siadając tak, aby go postrzedz była zmuszona... Spieszył ku niéj i oczy mu zaświeciły szczęściem i niepokojem, gdy się jéj znalazł tak blizko.
Usłyszawszy chód, kobieta zwróciła się powoli, domyślając pewnie kto za nią gonił, popatrzała trochę, i znowu ku morzu twarzą usiadła, jakby ją niewiele obchodził.
— Przecież, odezwał się przybyły — przecież choć na chwilkę samą panią Herminię mogłem zastać; ta podróż dała mi się we znaki! Mieliśmy