Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/549

Ta strona została skorygowana.

I myślisz go dotrzymać? — zawołała pani Robert’owa.
— Tak jak dotrzymuję słowa danego wam i Alfowi.
— Dzieciństwo! rozśmiała się Laura: ja tego wybiegu nie przyjmuję. To jest jedyny środek zbliżenia ich do siebie... Ja wymagam... ty musisz to dla mnie uczynić...
Czekała na odpowiedź napróżno, Zdzisław milczał... Pani Robert’owa coraz się więcéj rozgorączkowała swoją ideą... W tém drzwi się otworzyły i Alf wszedł tak pomieszany, zarumieniony gniewem, widocznie poruszony, że matka zobaczywszy go, porwała się z szezlągu i pobiegła ku niemu. Oburącz pochwyciła go za głowę.
— Co ci jest? biedne dziecko?
— A! ta kobieta! wyjąknął Alf...
— Ta okrutnica! wybuchnęła matka... Cóż się stało?
— Powtórzyło się to, co mnie od niéj codzień spotyka — rzekł Alf — odpycha mnie... nie chce słyszeć o zbliżeniu się żadném... a rozwód odkłada... na miesiące... Nic jéj poruszyć nie może...
Matka poczęła go w czoło całować.
— Uspokój się, zawołała gorączkowo — znajdziemy sposób na nią.
W oczach Alfa błysnęła radość i nadzieja.
— Chyba ty matko potrafisz mnie ocalić!..