natarczywością zbliżał się do niéj, tém zimniejszą się dlań okazywała...
Zdzisław nie miał prawie zręczności widzenia jéj sam na sam; nie dopuszczano im na chwilę pozostać z sobą... Mimo to w rozmowie urywanéj były wyrazy, wejrzenia, słowa, które utkwiły w Zdzisławie głęboko...
Kochał Alfa — lecz łudzić się nie mógł: dobre, rozpieszczone chłopię nie było stworzone, by stanąć na równi z tą kobietą, która zdumiewała energią woli, bystrością myśli i powagą charakteru... Dla czego poświęciła się dla niego, i zgodziła na taką ofiarę, na takie położenie, na wszystko co ucierpieć mu siała?
Dla Zdzisława było to niezrozumiałe.
Teraz gdy dwie te kobiety widział ciągle przy sobie razem i mógł je porównywać, znużenie panią Robert’ową zwiększało się co chwila — ćmiła ją nietylko dziewiczą pięknością, ale daleko wyższém wykształceniem i pozorną czy istną charakteru potęgą. Zdzisław zniechęcał się do matki Alfa, pomimo jéj przywiązania do siebie i namiętnych jego dowodów; chłód i obojętność Herminii były dlań sympatyczniejsze. Dziwił się sobie, iż mógł na chwilę być zajęty dziwnie piękną, ale nadzwyczaj pospolitą istotą, która traciła codzień w oczach jego... Kajdany tych stosunków ciężyły mu okrutnie — brukały go... zżymał się na siebie, i gdyby go nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/553
Ta strona została skorygowana.