kę i siadła z nią zamyślona, czekając aż do stołu znać dadzą.
Wkrótce oznajmiono, iż było gotowe. Herminia nie ruszyła się zaraz: słuchała po chodzie poznając, rychło li wyjdzie pani Robert’owa, Alf i Zdzisław — chciała być ostatnią. Kroki w istocie dały się słyszeć w korytarzu, pani Laura odemknęła drzwi i uśmiechając się prosiła do obiadu. Alf stał za nią.
— W téj chwili służę — odpowiedziała Herminia, nie spuszczając oczu z książki... Nadszedł i Zdzisław, ruszyli się więc wszyscy. Miejsce Herminii było między dwoma panami, z których jeden nazywał się, a drugi miał być jéj mężem. Alf zazdrosny był i pilnował krzesła. Tym razem jednak Herminia wsunęła się zręcznie między matkę jego a Zdzisława. Alf się zarumienił. Pani Robert’owa chciała mu miejsca ustąpić, nie dozwolił na to, chciał odegrywać rolę nieszczęśliwego, i był w istocie.
W rozmowie na zdrowie swe poczęła się uskarżać pani Robert’owa.
— Pani się nudzisz, przerwała Herminia: jakaś wycieczka, przejażdżka posłużyłyby jéj dla zdrowia i rozrywki...
— Ale razem z wami... podchwyciła pani Laura.
— A! mnie tu tak dobrze, nie mam najmniejszéj ochoty...
Syn i matka spojrzeli po sobie...
Kilka razy zaczynano o rzeczach różnych. Alf
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/555
Ta strona została skorygowana.