Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/568

Ta strona została skorygowana.

niły go uwielbieniem dla niéj. Ona ani spojrzała na niego. Zdzisław oddalił się niepostrzeżony; nie śmiał okiem rzucić na Herminię, aby jéj wejrzenia nie spotkać, potrzebował być sam z sobą....
Pani Robert’owa, która do życia była przywiązana i trwożyła się najmniejszą choroby oznaką, z posłuszeństwem poddała się wszelkim przepisom, starała uspokoić, a postrzegłszy pierwszy raz Herminię razem z Alfem przy sobie, rozpłakała się z uczucia radości...
— Możesz mnie pan przy matce zostawić, szepnęła Alfowi Herminia — potrzebuje spoczynku, ja czuwać będę... Nawykłam do chodzenia około chorych... uczyłam go się w szpitalu u Sióstr miłosierdzia... Lepszéj a przynajmniéj troskliwszéj dozorczyni nie znajdziecie...
Przejęty wdzięcznością, Alf pocałował ją w rękę, któréj mu nie wyrywała, i wysunął się do Zdzisława...
Zastał go w ciemnym pokoju na sofie leżącego z oczyma w sufit wlepionemi... Rozmowa była niepodobieństwem dla obu...
Alf wybiegał na palcach co chwila dowiadywać się pod drzwi matki i wracał przejęty...
— A! to anioł ta kobieta — wołał — to anioł prawdziwy, bo anielstwo jéj czynem jest, wyższością — siłą, a nie czczą łzą tylko...
Cała noc zeszła tak wśród niepokoju, ale pani Robert’owa uczuła się nad ranem znacznie lepiéj,