Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/572

Ta strona została skorygowana.

choréj pod jakimś pozorem, i zbliżyła żywo ku niemu... przechodząc:
— Wracaj pan, proszę, będę niespokojna....
Słowa te zaszeleściały w uszach hrabiego, lecz nim na nie mógł odpowiedzieć, Hermini już nie było. Zszedł zadumany i pojechał...
Wprawdzie sam nie wiedział wróciwszy z téj przejażdżki, gdzie był i jak długo... ale się zmęczył i miał czas położenie swoje rozważyć...
Było rozpaczliwe... nierozwikłane... straszne... Końca ani przewidzieć, ani przeczuć nie umiał. Z każdą chwilą czuł rosnącą miłość, był podbity... był nieszczęśliwy, gdy mógł się stać najszczęśliwszym...
Kochał Alfa, była to jedna z tych przyjaźni młodzieńczych, które się nie wzdrygają ofiary — poświęcić go, zdawało mu się zbrodnią — lecz poświęcić ją, nie byłoż także nikczemnością?... Przejażdżka go złamała, powrócił z niéj z bólem głowy i gorączką, wsunął się po cichu do swojego pokoju i położył...
Alf posłyszawszy go wracającego, wbiegł natychmiast...
— Zdziś, zawołał — matka jest gorzéj znowu... Chce się widzieć, chce mówić z tobą... Chodź...
Rad nierad hrabia wstał i za Alfem udał się milczący. Pani Robert’owa siedziała w fotelu... i spotkała go w progu niespokojnemi oczyma...
— Zdziś — gdzież byłeś? czy się godzi odjeż-